Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nauczyciel z Prades, Castasèque, człowiek zacny i dobry republikanin, który jakimś cudem uszedł szponów policyi, ale odpowiedzi nie było. Biedna, nie wiedziała, że listy więźnia przejmuje Bernadach i śmieje się w kułak z obaw żony, której dawał lekko do zrozumienia, że syn jej pewnie cichaczem został w cytadeli zabity i pochowany.
Sama została tedy bez rady, pomocy i ochrony przed przemocą męża. Walka była zbyt nierówna. Uciekała się nieraz o pomoc do Boga, ale w jej oczach Bóg, to był proboszcz Colomer, a on zamiast pocieszyć i dopomódz, wyrzucał jej, że rozżalając się nad buntownikiem, ukaranym słusznie, sprzeciwia się wyrokom Opatrzności. Napominał by się przemogła i pogodziła z synem starszym. Aulari opierała się, ale opuszczała konfesyonał w większem jeszcze przygnębieniu jak udając się po poradę, z duszą rozdartą na poły, ze strasznem wahaniem się pomiędzy nakazem księdza, a krzykiem własnego serca.
Towarzystwo Bepy i pani Sabardeilh, było jedyną jej otuchą i osłodą. Trzy nieszczęśliwe kobiety czuły niejaką ulgę płacząc i desperując razem.
Czasem troska przycichała i poczynały pogwarkę, której treścią byli nauczyciel i Jep. Oczekując na świeże wieści, zawsze niestety tak niesporo nadpływające, odczytywały listy p. Sabardeilh. Były zawsze pięknie pisane, litery wielkie z zakrętami starannie wyciąganemi, imiona własne