Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/200

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Był wściekły i zadowolony zarazem. Wściekły na to co dosłyszał, zadowolony, że wreszcie ma w rękach wroga.
Liczył zrazu na żandarmów, że uwolnią go od brata, potem, gdy do aresztowania nie przychodziło, postanowił im dopomódz. Prędzej czy później, myślał, zakochani spróbują zejść się, może już się nawet porozumieli, a że Bepa nie będzie mogła sama biegać często tak daleko, bez zwrócenia na siebie uwagi, przeto prawdopodobnem było, że Jep w końcu kiedyś spróbuje przyjść do niej, do kuźni. Tam go właśnie wypatrywał. Nienawiść paliła bardzo Galderyka. Tymczasem zwierzyna nie spieszyła się w zasadzkę. Byłby już nawet dał za wygraną, gdyby miłość Aulari dla syna, nie była mu ułatwiła całej sprawy. Prawdopodobnie Jep nie omieszka przed udaniem się na długie wygnanie zobaczyć się z kochanką... Tak bez wątpienia. Kochankowie w objęciach miłosnych zapomną pewnie, że czas mija, a on zdąży tymczasem do Prades, uwiadomić żandarmów. Pochwycą Jepa wychodzącego wprost z łóżka... noc tak dobrze zaczęta... co za szkoda! Galderyk roześmiał się głośno, na myśl o minie brata.
— Gruchajcie, gruchajcie moje gołąbki! — mówił — przestraszycie wy się za małe półgodzinki! Śmiał się, biegnąc szybko. Niebo czyste, gwiazdy świecą, droga dobra i tylko mała milka do Prades.