Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niewoli hierarchicznej. Słodki i cichy filozof zbudził się w nim i stawił czoło przeciwności.
— Czego pan żąda, panie Chabre? — rzekł zstępując z katedry.
— Oto, niech pan sam przeczyta.
Żandarm wręczył nauczycielowi rozkaz aresztowania. Pani Sabardeilh pociągnęła papier ku sobie i przeczytała go razem z mężem.
— To niemożliwe — rzekła — to omyłka. Aresztować jego? Ależ, znasz go pan przecie panie Chabre. On nie jest zdolny skrzywdzić muchy. Puść go pan wolno, on już tego więcej nie uczyni...
Nie wiedziała co mówi, płakała. Brygadyer milcząc, z rękami założonemi na piersiach oczekiwał końca kryzysu. Milczenie to jednak, zamiast uspokoić, rozgniewało panią Sabardeilh. Mąż popychał ją z lekka ku kuchni. Odsunęła go na bok i zacisnąwszy pięści, stanęła przed żandarmem.
— Ja, panu mówię, rozumiesz pan, ja! Nie weźmiesz go pan! On jest mój, to mój mąż! Dwadzieścia już lat żyjemy razem, nie rozdzielisz nas pan. Zabraniam ci tknąć go palcem!
P. Chabre wzruszył ramionami.
— Cicho bądź kobieto! rozkazał Sabardeilh. — To nie jest winą pana Chabre, wykonuje on jedynie rozkaz. Winni są panie Chabre, przełożeni pańscy. Aresztowanie to jest nielegalne. Ci, co zgwałcili konstytucyę, ci co złamali przysięgę nie