Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jednego pięknego ranka. No, otwórzcież mi tę szafkę w murze, prędko; a te drzwi dokądże wiodą?
— Na schody na poddasze. Jeśli kurzu szukacie panowie, to znajdziecie go tam moc!
Brygadyer wyszedł na górę i niebawem powrócił z umundurowaniem żołnierskiem dragona. Potrząsał szablą.
— Ha, a to co? Broń i do tego wyostrzona? Tak, ślicznie, udajecie niewinniątko mój stary, a tu... czekajcie, napiszę ja o tem w protokole.
— To jest mundur, który miałem na sobie pod Llansade i Peyretortes i moja szabla dragońska.
— A więc paneś służył wojskowo?
— Jesteś pan od sześciu miesięcy w Prades, a nie wiesz? Każdy byłby ci powiedział. Jestem stary weteran z 93 roku. Czy mam panu pokazać moje papiery? »Roku V. Republiki, jednej, niepodzielnej...«. Tak tam stoi napisane, a pod spodem wyszczególnione są bitwy, w których brałem udział, rany otrzymane... Chcesz pan, papiery są w szafie.
Oblicze brygadyera wypogodziło się:
— O nie, dziękuję panu, to wystarczy... a więc ptaszek uleciał, nie mam tu już nic do roboty. Żegnam pana... i radzę nie robić wybryków... radzę z życzliwości szczerej; dla pańskiego dobra... A teraz do drugiego — rzekł, rozwijając nakaz aresztowania: — »Sabardeilh, nauczyciel szkoły publicznej w Katlarze«.
Nauka już się rozpoczęła, gdy brygadyer wszedł