Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

ciona, towarzystwo tajne rozpuściło swe wojska na urlop. P. Malfré został aresztowany wczoraj rano. Na razie najodpowiedniejszą rzeczą było iść spać.
— Wracajcie jak najprędzej do domów! I na miłość boską cicho! — zakończył cukiernik. — Inaczej więzienie pewne.
Powiedziawszy to, obywatel Moulard znikł i drzwi zamknął za sobą na klucz.
— A więc nic ze zabawy? — zażartował Jojotte.
Ale spiskowcy nie mieli wcale ochoty do żartów. Objaśnienie cukiernika napędziło im nielada strachu. Zmykaj kto w Boga wierzy! Pakt braterstwa zerwany. Jeden tylko dragon zaprotestował, usiłując powstrzymać uciekających: Nie wszystko jeszcze przepadło, ten Moulard to stary kapłon. Któż wie, czy nie skłamał, czy nie jest przekupiony przez policyę. Bracia mogą jeszcze nadejść. Zresztą w Prades większość stanowią republikanie. Należy ich zbudzić i skrzyknąć pod broń. Stokroć lepiej bić się teraz, gdy się jest razem, z bronią w ręku, ramię przy ramieniu, niźli dać się rozbroić i po jednemu wybrać z jam, jak króliki!
Ale mógł sobie mówić bez końca, nie słuchał go nikt. Jeden po drugim nikli powstańcy, sam dziesiętnik ulotnił się gdzieś.
— Podli! Podli! — oburzał się dragon.
I zaproponował podpalić miasto. Sabardeilh i Jojotte z trudem odwiedli go od tego przedsięwzięcia i skłonili do powrotu.