Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z dowódcą na czele. Ponad nimi powiewała, jako sztandar, płachta czerwona, zatknięta na lancę.
Po wojskowemu wymieniono hasła. Dziesiętnik, ogromne chłopisko zarośnięte aż do oczu, zawołał na dragona:
— Skąd idziesz?
— Z lasu.
— Dokąd idziesz?
— Ku sprawiedliwości.
Ruszyli razem. Przerwaną pieśń poczęto śpiewać dalej. Była to trzecia zwrotka »Paryżanki«. Dziesiętnik zaczął:

»La mitraille en vain nous dćévore,
Elle enfante des combattants«....

Wszyscy wtórowali. Tępe głowy góralskie nie mogły jednak zapamiętać więcej jak dwa wiersze. Gęby, jedna po drugiej zamykały się.
— Powtórzyć jeszcze raz! — rozkazał szef. — Dalej, ostro! Niech tam reakcyoniści poginą ze strachu pośród swoich pierzyn.
Pieśń brzmiała, śpiewana fałszywie, ale z pełnych piersi, odbijała się echem od skał i płynęła ku domom, stojącym wzdłuż gościńca. Czasem uchyliła się okiennica, ukazała się twarz. Witano ją wrzaskami i złorzeczeniami:
— Śmierć białym pludrom!
— Niech żyje czerwona Republika! Krzyki trwały tak długo, aż trzask znamienny