Strona:Emil Pouvillon - Jep Bernadach.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

potem Jojotte, na końcu Sabardeilh. Dragona, ze względu na wiek podeszły uwolniono od tych ćwiczeń. Ale inni oddawali im się sumiennie. Jepa bawiło to, a dużo trudu kosztowało Sabardeilha, nieco niezdarnego z natury.
— A co, dobrze teraz? — pytał instruktora.
Chodziło właśnie o to, jak się należy zbliżać do »brata« gładząc podbródek dwoma palcami.
— Będzie lepiej obywatelu, gdy wykonasz ten ruch swobodniej. Wytrzeszczasz oczy, opierasz wielki palec na policzku, jakgdybyś chciał się golić. Trzeba być sprytnym i nie zwracać uwagi szpiclów!
Sabardeilh oponował nieco nim zdecydował się wstąpić do stowarzyszenia. To było dobre dla młodzików, dla tych, co lubią narażać się na skręcenie karku, ludzi rzucających się na oślep w każdą awanturę. Ale dla człowieka żonatego, dla funkcyonaryusza szkoły... trzeba się dobrze namyślić. A przytem nie na rękę mu była ta przysięga. Wahał się czy ma zrzec się swej woli, stać się narzędziem w rękach ludzi nieznanych.
Ramon go uspokajał. Ci nieznani, których się obawiał, byli to ludzi zacni. W liczbie ich byli mieszczanie, ludzie bogaci.
— Zdziwiłbyś się obywatelu, gdybym ich wymienił.
— Tylko — nadmienił jeszcze nauczyciel —