Strona:Emil Dunikowski - Meksyk.djvu/12

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Nazajutrz budzimy się już na pełnym morzu, tem nieznośnem, brzydkiem, wiecznie zapłakanem i rozgrymaszonem Morzu Północnem, które, właściwie rzecz biorąc, jest tylko wielką kałużą, bo gdyby w tem miejscu dno morskie podniosło się tylko na 100 m., to Wielka Brytania tworzyłaby z kontynentem europejskim jedną całość.
Woda morska ma przeważnie kolor brudno zielony. Tu i ówdzie snują się boje i okręty ogniowe, oznaczające ławice i mielizny. Nad morzem wznoszą się wiecznie zimne mgły, przechodzące najczęściej zwolna w zimny kapuśniaczek. Ale i ta „kałuża“ umie się wściekać, i ze wszystkich mórz europejskich największy procent statków oraz ludzi ginie w niej. Dlatego to słusznie marynarze niemieccy powiadają o morzu Północnem: „Nordsee—Mordsee“.
Taka pogoda i tego rodzaju morze nie napełniają zbytnią otuchą wybierających się za ocean, więc pierwszy dzień podróży upływa nam na ziewaniu i pisaniu ostatnich listów pożegnalnych.
Dopiero nazajutrz rano, w śliczną pogodę, znalazłszy się w kanale, witamy białe, kredowe brzegi Anglii. Już i potężny fort Dover Castle ukazał się naszym oczom, więc tuż pod miasteczkiem Dover zarzucamy kotwicę, ażeby zabrać podróżnych z Anglii.
Spoglądając już to na białe skały i zielone murawy Brytanii, już na wielki ruch okrętów w kanale i siniejące w oddali wybrzeża Francyi, zatrzymaliśmy się tu aż do południa, poczem, podniósłszy kotwicę, skierowaliśmy ku Le Havre.
Kilka godzin — i skaliste wybrzeża Normandyi, zbudowane z mezozoicznych skał, wyłoniły się z toni morskich. Zbliżywszy sie znacznie do lądu, mogliśmy wolnem okiem śledzić miejscowości, schowane w jarach przymorskich, a więc po kolei Senneville, Fécamp (gdzie wyrabiają benedyktynkę), Étretat, dalej przylądek Antifer, sterczący w postaci słupa wapiennego, oderwanego od reszty lądu, — a wieczorem wpłynęliśmy już