Strona:Elwira Korotyńska - Zimowy gość.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z gniazda i założyły swe własne ogniska.
Opustoszało gniazdo, starzy siedzieli w niem wygodnie, coraz więcej otulając się puchem, gdyż zaczęły się nocami przymrozki jesienne i wichury.
Pożywienia było jeszcze dużo, Maciuś, jako dobry małżonek dbał o samiczkę i nie pozwalał jej wyruszać na poszukiwanie żywności.
Pootrząsano owoce, pochowały się listki, pousypiały wszelkiego rodzaju muchy i owady, ziarn zboża nie było już w polu i zdawaćby się mogło, że Maciuś nie będzie miał pożywienia.
Ale nie! ptak był doskonale uświadomiony co do sposobów wyszukiwania żywności.
Wynalazł drzewo okryte całe gronami jarzębiny, jadł sam i sprowadził do niego samiczkę, potem dla odmiany zajadał owoce głodu i tarniny, nie czując nigdy głodu ani też troski o żonę.
Ale razu pewnego mroźny powiew zawiał gwałtownie i zastał maleństwa