Strona:Elwira Korotyńska - Zimowy gość.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieprzygotowane do podobnej zmiany w naturze.
Wyło, wiało, rzucało gniazdkiem, wreszcie zasypało je śniegiem.
Ledwie dysząc, osłabły od zmagania się z mrozem, wysunął się biedaczek z pod śniegu i cóż ujrzał?
Pod drzewem leżała skostniała samiczka, jego ukochana małżonka.
Ciałkiem rzucił się na ukochaną towarzyszkę, sądził że rozgrzeje swem ciepłem, ale nic nie zdołało rozbudzić w niej życia.
Biedaczka, chcąc uciec od zasypującego ją śniegu wypadła z gniazda, a osłabiona i nawpół zmarznięta, skończyła na śnieżnych puchach swe życie.
Smutno zaświegotał nasz Maciuś, żal ścisnął malutkie serduszko i o mało nie ułożył się wraz z samiczką w lodowatym grobowcu.
Przypomniał jednak na czas swą drogą opiekunkę Oleńkę, która wczoraj jeszcze zaglądała do ich gniazdka i coś mówiła, jakby namawiała do porzuce-