Strona:Elwira Korotyńska - Podkowa.djvu/10

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rzy i ruchach, wreszcie usiadł na kamieniu przydrożnym i iść nie chciał.
— Co to? już się zmęczyłeś? A wstydź się, mój Julku... taki młody i zdrów a taki niewytrzymały!
Usiedli obaj, po wypoczynku zaś ruszyli w dalszą drogę.

— Widzisz, widzisz, ojczulku? — zawołał nagle Julek — tam wdali ogromne sady uginające się od wiśni, zerwę parę garści i pokrzepię się...