Strona:Elwira Korotyńska - Litościwe Dzieci.djvu/7

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gości, a biedne wygłodzone i zziębłe ptaszęta latały żałośnie piszcząc wśród śnieżnej zamieci.
W tymże samym czasie na dachu biednej sąsiedniej chateczki ucztowały gromady wróbli, gili i jemiołuszek...
Dach cały zaroił się od gości skrzydlatych, a wesoły ich szczebiot napełnił serca mieszkańców radością.
— Jeśliby ten snop położony dla ptaków wymłócić, mielibyśmy świeży chleb na Święta, — westchnęła gospodyni, — i do czego podobne dawanie wróblom, podczas gdy sami jesteśmy biedni?...
— Czyż nie wiesz, że kto miłosierny, ten bogaty? — łagodnie spytał gospodarz.
— Nie rozumiem jednak, co za sens karmić te darmozjady ptaki, — mruknęła zadąsana kobieta.
— Chociażby i dzikie zwierzęta, to trzeba je karmić, jeśli są głodne, — odparł wieśniak, dla nas i tak dość będzie chleba i mleka. Uskładałem trochę pie-