Strona:Elwira Korotyńska - Dowcipne małpki.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czynek musiał się skończyć, zwłaszcza, że słońce prażyć przestało i lekki powiew wietrzyka muskał po twarzy kramarza.
— Hop! hop! hop! Uhu! — przeciągnął się leniwie. — A to się wyspałem!
— Ale gdzież moja paka? Co to? leży nie w tem miejscu, gdziem postawił, co to znaczy? Czyżby i tu byli ludzie?
Boć ludziom tylko udałoby się ją tak zręcznie przesunęć bez przebudzenia mnie, właściciela?
Złapał za pakę — podziw ogarnął i przestrach.
Paka była leciutka, jak z papieru, a wewnątrz nie odczuwało się żadnej zawartości...
Boże! czyżby i tu byli złodzieje?
Cały dzień przespałem, a teraz co pocznę?
Całotygodniowa, ba! prawie dwutygodniowa robota przepadła!
Co powiem tym, co na ten towar czekają? jak się wytłomaczę?
I co jeść będę przez cały tydzień bez grosza w kieszeni?
Tymczasem małpy rozradowane nad