Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

spodyni oczy od ognia odwróciła; hebel bednarza i kołowrotek Hanulki umilkły znowu.
— Panie gospodarzu i pani gospodyni — mówił u progu głos gruby i ochrypły — podróżny jestem i łaski waszej proszę. Pozwólcie godzinkę w ciepłej chacie posiedzieć; ogrzeję się i dalej pójdę... długo wam nie dokuczając...
— Prosim! wejdźcie sobie i posiedźcie — odpowiedział stary.
— Czemu nie? wejdźcie, bądźcie łaskawi, i ogrzejcie się sobie — grzecznie zaprosiła gospodyni.
W szeroki pas światła od ogniska padający wszedł człowiek rosły, barczysty, lecz bardzo chudy, w ubraniu, składającem się z wysokich bótów, wsuniętych w nie spodni z grubego sukna i dość cienkiego, na jednem ramieniu szeroko rozdartego surduta. Do podróżowania w wietrzną noc zimową ubiór ten nie był stosownym; to też od chłodu może twarz jego bardzo wydłużoną i kośćmi policzków sterczącą okrywała bladość, przypominająca cienki żółtawy papier. Do zmiętej bibuły podobnem było jego czoło wysokie, powiększone jeszcze małem wyłysieniem, za którem pobłyskiwały rudawe włosy. Rudawy wąs ocieniał mu wąskie usta; podłużne