Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrzył, wstąpił na taką drogę, po jakiej szedł tamten, u samego jej początku pierwszy i nieubłagany opuściłby na niego tę wielką, żylastą z bronzu zda się wykutą swą rękę...
— Hodzi! — wymówił i po worek z tytuniem sięgał.
Wszyscy milczeli. Wiedzieli, że ilekroć stary wyraz ten wymówi, wszelkie spory i sprawy rodzinne i inne stanowczo rozstrzygniętemi zostają. Aleksy bat oparł o ścianę i do żony zbliżył się i pochylony jedną ręką po plecach ją głaskał, a palcem drugiej wodził po uśpionej twarzy i czerwoną czapką okrytej głowie niemowlęcia. Bednarz posunął heblem po nawpół wygładzonym zębie brony; kołowrotek Hanulki zaturkotał; gospodyni garnek z gorącą wodą z komina wyjmowała...
Drzwi skrzypnęły, do izby wpadł najprzód ujadając i warcząc, nasrożony, zjeżony, kudłaty kundel, a zaraz potem ozwało się przy progu wymówione pozdrowienie.
— Niech będzie pochwalony...
Głos, który je wymówił, gruby był, ochrypły i czuć w nim było przyśpieszony oddech.
— Na wieki wieków... — chórem odpowiedzieli przytomni. Mikuła z dłoni czyniąc sobie daszek nad oczami, ku drzwiom spoglądał; go-