Strona:Eliza Orzeszkowa - W zimowy wieczór.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bo ziarn nie było i Tadeusz także spostrzegł wkrótce, że już wyszedł z grochowego raju.
Tyle jednak zjadł strąków, że było mu dosyć, a czując jeszcze na podniebieniu słodkawy ich smak, czuł się też bardzo wesołym.
Fasola sadzoną była znacznie rzadziej niż groch, to też z łatwością i nawet podskakując przebył ten miły gaik, aż w skraju jego znalazł przestrzeń, na której już nie było warzywa żadnego. Był to skraj warzywnego ogrodu, łagodnym spadem połączony z ogrodem spacerowym i rzędem lip ocieniony. Warzywa już tu nie było... ale co tak błyszczy tam między trawą?
Błyszczała tam woda, bardzo zresztą niewiele wody. Z owych kanałów, zdobiących spacerowy ogród, przejściem jakiemś, które sama sobie wytworzyła, zbiegała tu ona do jakiejś jamy, może przez nią samę wydrążonej, może kiedyś w jakimś celu tu wykopanej. Słowem, było to nic więcej jak jama napełniona wodą. Ale na gruncie spadzistym i od bliskości kanałów wiecznie mokrym, rosły dwa wielkie krzaki kaliny, zasiał się istny las niezapominajek, skakało w trawie mnóstwo zielonych żab.