Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 91 — 

Spotkała się ze spojrzeniem jego ognistém i głęboko topiącém się w jéj spojrzeniu; zesztywniała znowu, lecz zarazem zwolniła kroku, jakby zapragnęła przechadzkę tę i tę rozmowę uczynić jaknajdłuższą.
— Czy mogę z panem mówić po francuzku? — zapytała.
Zarumienił się gwałtownie i milczał dość długo. Potém odpowiedział:
— Czy pani myśli, że ja z państwem Żytnickimi i codzienném otoczeniem ich mogłem mówić obcemi językami? Nie pani; oprócz łaciny i greczyzny szkolnéj, z których ani słowa już nie pamiętam, nie nauczono mię żadnego z obcych języków. Na myśl im to nawet nie przyszło. Pocóż? Nie był-żem.. chłopskiém dzieckiem?
Głos jego, którému z razu usiłował nadać ton żartobliwy, przy ostatnich wyrazach stał się tak ponurym i gniewnym, że Adolfina rzuciła na niego trwożne prawie spojrzenie.
— O! przepraszam pana... bardzo przepraszam! Nie wiedziałam... nie wyobrażałam sobie, aby ktokolwiek... Chciałam z panem mówić po francuzku dlatego tylko, że trochę mi trudno po polsku... Uczyłam się grammatyki i historyi polskiéj, ale rzadko bardzo tym językiem mówiłam... Brakuje mi wyrazów... czuję sama, że jestem śmieszną, i że pewno... pan mi ma to za złe...
— Bynajmniéj, — rzekł krótko i stanowczo.
— Doprawdy? o jakże to dobrze! Mama jednak mówiła, że tu wszyscy mają za złe, jeżeli..
— Ja, pani, nie należę do wszystkich. Owszem, trudność ta wyrażania się, o któréj pani mówi, stanowi dla mnie powab podwójny...
Zarumieniła się znowu.
— Dlaczego?
— Najprzód dla tego, że nadaje ona pani wdzięk jakiś oryginalny; następnie dlatego, że, będąc kosmopolitą, lubię