Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/98

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 90 — 

— Czém? — zapytała bardzo cicho.
— Niewolą, — krótko i sucho odpowiedział.
Potém dodał łagodniéj i nawet z oddźwiękiem rzewności w głosie:
— Gdym przed chwilą patrzał na panią, wydało mi się, że masz pani na nogach kajdany.
W ruchach jéj, w grze rysów i dźwiękach głosu w sposób szczególny dawały się czuć zmieszanie i śmiałość, sztywność i serdeczność. Teraz także, zapłoniona i sztywna, podniosła ku niemu wzrok błyszczący i ciekawy.
— Ja to sama czuję nieraz... o! czuję... nie wiem tylko, dlaczego tak jest, a kiedy zaczynam o tém myśléć, uciekam od tych myśli.
— Pocoż uciekać od myśli swoich?
— A jeżeli to są myśli buntownicze? — podchwyciła żywo i z lekkiém drżeniem ust.
— Z takich tylko powstać może świat nowy.
— Jednakże Pan Bóg pysznych aniołów za bunt ich do piekła strącił!
Tu drgnęła, bo Eugeniusz parsknął głośnym, trochę nawet zbyt głośnym i rubasznym śmiechem.
— Więc pani jeszcze i w zbuntowanych aniołów, i w piekło, i w dyabłów może wierzy?...
Spuściła znowu oczy. Na twarz jéj wybił się wyraz walki. Parę razy otworzyła usta, aby coś powiedziéć i powściągnęła się; nakoniec, nie mogąc snadź zamknąć w sobie tego, co oddawna już wydzierało się na zewnątrz, szepnęła:
— Ja... ja mam wiele wątpliwości... różnych.
Przestał śmiać się.
— Domyśliłem się tego od razu, odgadłem to z wyrazu twarzy, z kilku słów pani...
— Spostrzeżenia pana nade mną były trafne...
— Z kolei oczekuję zwierzeń, szczerych.