Strona:Eliza Orzeszkowa - Pierwotni.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—  162 — 

ratafią, przegryzał zawsze ulubionemi śliwkami z migdałowém nadziewaniem i opowiadał. Opowiadanie sprawiało mu przyjemność wielką, z powodu zapewne wrażenia, jakie wywierało na obecnych. Żytniccy oboje dosłownie przemienili się w słupy, po parze wytrzeszczonych oczu mające; Eugeniusz, w cieniu nieco siedząc, słuchał coraz uważniéj i coraz częstsze, ciekawsze rzucał zapytania. Kędyż-bo nie bywał, czego nie widział, jakich dziwnych wypadków nie doświadczał syn ów skromnéj litewskiéj zagrody! W dzieciństwie do nauk powołania nie czuł najlżejszego. Szkół gimnazyalnych nie ukończył. Wedle zwyczaju, kancelistą w biurze jakiémś został, a wkrótce, dzięki wypadkiem znalezionéj protekcyi jakiejś, dzięki szczególniéj sprytowi własnemu, w biurach intendentury wojskowéj się umieścił, zkąd już poszedł... poszedł... poszedł... Z miejsca na miejsce przenoszony, znalazł się prędko aż nad brzegami Amuru. Ze stopnia na stopień wynoszony, wstąpił na ten, pośród którego, przez zręcznie dokonany obrót jakiś pieniężny, położył pierwsze podwaliny przyszłéj swéj fortuny. Trudów poniósł i niebezpieczeństw ominął niemało.
Niejednokrotnie po tygodni kilka na bryczce pocztowéj przepędzał, dniami i nocami jadąc przez stepy i pustynie bezludne, po których tylko hordy dzikich ludów, albo bandy błędnych rabusiów przebiegały. Obok niego siedział konwojujący go dla bezpieczeństwa żołnierz, przez ramię przewieszona, u piersi jego spoczywała sumka (torba), pełna pieniędzy... Pieniądze to były, za których utracenie utracić mógł nietylko spokój i nadzieję karyery, ale nawet życie. To téż po kilka nocy nie usypiał ani na chwilę, a za lada szelestem, odzywającym się śród stepowéj ciszy, dłoń jego gorączkowo chwytała za trzon rewolweru. Tu i owdzie napadano go. Bronił się, a raczéj sumki swéj bronił zaciekle, jak lew. Parę razy był rannym. Otrzymał za to awans i order.