Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 226 —

po trawie rośnej, po ścieżkach wydeptanych na stoikach, zbiegają ciemne od zmroku wieczornego postacie i cicho, cicho bez rozmów, ani śmiechów, czasem chyba z porozumiewawczym, przytłumionym szeptem, nad wodą pochyleni, zdejmują z łańcuchów lub sznurów łodzie i czółna.
Wieczór powinien być bez księżyca i bez wiatru, cichy, cichy. Ludzie powinni być cisi, bez hałasów, nawet bez głosów. Wiatr, hałas, rozmowy płoszą i odpędzają bohaterkę igrzyska; płoszy ją i odpędza wszelkie światło, oprócz jednego tylko światła, ognisk, rozpalonych na łodziach i czółnach, które ją przyciąga. Ale jedynem będąc, światło to przyciąga ją z siłą nad śmierć mocniejszą. Ogień i ona spotkać się muszą z sobą w uścisku dla niej śmiertelnym, a ludzie zkolei ze zwłok jej uczynią sobie narzędzie mordu.
Kto ona? Motyl. Jaka? Maleńka, śliczna z podłużnemi skrzydłami utkanemi z białej krepy. Jak jej na imię? Jentka, w mowie ludu miejscowego Jacica, a rodzina jej nazywa się Szarańcza. Aż dziwnie pomyśleć, że to śliczne, niewinne stworzenie, takie biedne! jest członkiem tak strasznej rodziny. Skąd przybywa? Z dna Niemna. Jakto? Motyl… z dna rzeki?
W maju, w czerwcu jeszcze, rybacy, w odpowiednie narzędzia zaopatrzeni, szukają na dnie rzeki miejsc, w których Jacica gniazda swe założyła i dobywają na szerokich łopatach warstwy gliniastej ziemi, do plastrów wosku podobne, mniej tylko regularnie od plastrów wosku wyżłobione, a w każdym żłobku zawierające poczwarkę motylą. We wczesnej tej porze lata