Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/222

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 212 —

Wszystko jeszcze, — oprócz wysmukłych wartowników pola, którzy czegoś zza lasu wyglądają, śpi z oddechem tak cichym, że go nie słychać wcale. Tylko powietrzem wstrząsają niekiedy chłodne dreszcze i choć wnet ustają, wzruszone niemi mgły białe wzbijają się od ziemi, coraz wyżej ku błękitowi nieba, poczynającemu blado wzbijać się nad szare świty. Mgły te podobne są do tej pary lekkiej i rozwiewnej, która w zimne powietrze ulatuje ze wzdychających piersi. Możnaby mniemać, że to ziemia, w nocnym chłodzie zmartwiała, wzdycha ku zbiornikowi ciepła: przybywaj!
Jeszcze nie przybywa. Tylko powietrze staje się coraz bielszem i ściany kotliny poczynają w niem odrzynać się ledwie powstającą zielenią i żółtością.
Na dnie kotliny powstaje też ruch, zrazu bardzo drobny. Jakby coś w drobne pręgi mat szklanej wstęgi posiekało; jakby głębiej jej zanurtowało cierpienie i powierzchnię w gęste zmarszczki wyrżnęło, lecz widać zarazem, że te pręgi i zmarszczki są ruchome i że, do robaczków małych podobne, wciąż i szybko pełzną naprzód mrowiskiem, końca nie mającem. Są to fale rzeki. Nie obudziły się ze snu nocnego i nie w tej chwili pochód swój rozpoczynają, bo nie śpią nigdy i wiecznie dniami, nocami, latami, wiekami, idą i idą. Lecz wzrastające światło poranku dobyło je z ciemności i coraz wyraźniej spostrzegać można szybkie umykanie w dal ich półkręgów.
Wtem rozległ się szklany dźwięk i woda plusnęła głośno. Coś od spodu uderzyło o szklaną taflę i wyrzuciło nad nią fontannę płynnego srebra, która wydała