Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 146 —

— Moja Erato! — żywo i nie bez lekkiego sarkazmu przerwała Melpomena — cóż ja zrobię, skoro na każdym kroku spotykam się z materją?…
— Gardzić nią, Melpomeno! — zawołała Erata — oczy od niej odwracać, a wznosić je ku błękitom, gwiazdom… zatapiać w sferach wysokich… Jakież jest twoje zdanie, Kaliopo?
Zapytana, nieco górnem spojrzeniem ogarniająca dotąd głowy towarzyszek, z dość wyraźnem lekceważeniem w głosie odpowiedziała:
— Nie należę do żadnej szkoły i nie obchodzą mnie żadne teorje, które są rzeczą bardzo nudną. W utworze piśmiennictwa idzie mi o artyzm, tylko o artyzm, który zawiera się w obrazie. Obrazowość, obrazowość, obrazowość… wszystko co nią nie jest, nie jest i artyzmem. Przytem, subtelność…
— Aha! — ze zbytnią trochę żywością wykrzyknęła Melpomena — bądźże łaskawą subtelnie przedstawić naszych chłopów!
— Nie przedstawiam też ich — odparła Kaliopa.
— Dlaczegóż nie? prostota życia, niewinność serc, czystość i wzniosłość dusz wieśniaczych… — śpiewała Erata.
Ale ognista Melpomena w mowę jej wpadła.
— Trudno opierać się prądom czasu, trzeba nawet iść z niemi, koniecznie trzeba. Teraz w literaturze chłopi są modni. Utwory, ich za przedmiot mające, najchętniej są drukowane i najwięcej się podobają. Oni też, ci brudni, ciemni, głupi, niezgrabni chłopi najwięcej materjału dają do opisywania żywej, nagiej natury…