Strona:Eliza Orzeszkowa - Nowele i szkice.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 109 —

raj stary bór pod gwiazdami śpiewał, albo tej nawet, którą dawno już temu koniki polne w rośnych trawach grały, albo tej, która niegdyś zabrzmiała była w głosie kochanym i, odległa w przeszłości, — powróciła echem?
W bezdennej melancholji samotnego wieczoru, pod przymkniętemi powiekami przesuwają się po tle ciemnem szeregi widm tak smutnych jak śmierć, krzywda, rozłączenie, zapomnienie, aż nagle, w przestworzu rozwidnionem błądzić poczynają kształty, rysy, tony, pełne świeżości i wdzięku, nadziei, i pocieszenia. Nie sąż to płomyki, iskry, echa, które w zmrok i pustkę samotności przyleciały od jasnych pól, od zielonych łąk, od kąpiących się w blasku słonecznym ogrodów, od kwiatów zrywanych, od serc ludzkich dobrych, które, choć dalekie, znane są i bliskie?
Jeżeli dziś, otwierając oczy ze snu, uczułeś się więcej niż przedtem pocieszonym, mężnym, błogosławiącym życiu, choć twarde i ostre, — czy nie jest to płomyk, który niepostrzeżenie do piersi ci wleciał, gdy przed wczorajszem udaniem się do snu, dłoń czyjaś milczącym, ale serdecznym uściskiem rękę twą objęła?
Jeżeli, zamiast bezsilnie giąć się pod srogim powiewem losu, stoisz wyprostowany na straży tego, nad czem stróżować ci wypadło, — przypomnij! czy wsparciem niewidzialnem nie jest ci słowo jakieś, z ust czyichś wypadłe, na dno myśli albo serca niespostrzeżenie spadłe i żarzące się tam iskrą milczącej lecz wiecznotrwałej pamięci?
Przypomnij! Ile razy w sercu twem roztajało to, co w niem od chłodu życia było skrzepło, ukoiło się, co było