Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   63   —

wszakże przemógł tajemne ogarniające go wstręty, szybkim ruchem porwał się z siedzenia, i zwykłym sobie szparkim krokiem, z postacią jak zawsze podaną naprzód, przebiegł raczej niż przeszedł liczny szereg komnat, przedzielający surową jego pracownię od różowego saloniku pani domu. W saloniku tym, Ewa siedziała jak zwykle w pół leżącej postawie, otoczona delikatną wonią heljotropu i blado-różowem światłem, padającem od przyobleczonych tą barwą ścian i sprzętów. Daremnie jednak zabarwione te światła spływały na twarz jej schyloną nad maluchną w ręku książeczką; nie nadawały jej one kolorytu zdrowia i świeżości. Noc bezsenna i leniwo spędzony poranek, poorały jej lica nowemi śladami nudy i zmęczenia; rój drobnych zmarszczek otaczających usta i oczy, zwiększył się i stał się widoczniejszym; cała postać więcej jeszcze niż wczoraj miała pozór omdlały i bezsilny. Ujrzawszy hrabiego, Ewa podniosła się lekko; spojrzenie jej spłynęło zwolna na twarz męża z wyrazem wpół obojętnym, wpół cierpiącym.
— Bon jour — szepnęła ledwie dosłyszalnie, i wyciągnęła ku przychodzącemu chudą rękę, przez której przezroczystą i białą jak alabaster skórę, przeglądała sieć liljowych żyłek.
— Dzień dobry ci Ewo — odrzekł hrabia, dotykając z lekka podaną mu rękę, — widzę, że jesteś ciągle cierpiącą.