Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/550

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   544   —

nosiła się dumnie, owszem schylona była nizko ku piersiom, a na czoło wyniosłe, pokryte gwałtowną snać ręką rozrzuconemi kruczemi włosami, wystąpiły bruzdy liczne, głębokie, których dawniej nie było... Stał tak długo i patrzył; po nieruchomych rysach jego przebiegały od czasu do czasu widocznie ślady myśli jakichś okropnych. Zdawało się, że zapomniał o wszystkiem co było na świecie po za tą smutną komnatą, po za tą śmiercią przedwczesną, po za tą niezmierzoną niedolą, rozpaczą... Po chwili zmienił kierunek wzroku, i spotkał się spojrzeniem z oczami Krystyny...
Ona patrzała na niego od pierwszej sekundy w której wyszedł na oświetloną przestrzeń. Przez głowę jej nagłe jak błyskawica przemknęło wspomnienie zeznań owego urzędnika, który widział niegdyś mniemanego hrabiego Horskiego, i wspomniał uderzającą piękność jego twarzy, włosy krucze i dumną postawę...
Tak!... byłto on... A więc takim był ów występek, i oto jego ofiary!...
O jakąż straszną bladością okryte były te dwie piękne twarze, zwrócone ku sobie jakby z niemem pytaniem!... Jakim ponurym, rozpacznym ogniem paliły się źrenice mężczyzny, jaka bezbrzeżna żałość, jakie piorunujące przerażenie napełniało wzrok kobiety... Rozmowa oczu ich trwała krótko...