aksamit źrenice paliły się ogniem boleśnym, niemal posępnym. Wzrok ich przechodził z punktu, w którym znajdowało się łoże nawpół przysłonione białą firanką, na ten, w którym obłąkany starzec siedział przy stole z piórem w trzęsącej się ręce; obejmował siedzącą na ziemi skurczoną postać kobiety w sukmanie, ażeby znowu, niby niezwalczoną powodując się siłą, wrócić tam kędy od białego tła pościeli, z jaskrawą niemal wyrazistością odbijały zżółkłą cerą okryte, plamami suchotniczych rumieńców naznaczone, niewymownemi cierpieniami fizycznemi, a niezwykłą podniosłością moralną napiętnowane, szlachetne i niemal tragiczne rysy umierającego. Człowiek stojący we framudze okna przypatrywał się obrazowi jaki miał przed sobą, a szczególniej trzem postaciom z tego obrazu, nie jako widz prosty, ale jak ktoś całą potęgą uczuć swych wmieszany w treść widoku na jaki patrzał. Po chwili przecież zwrócił oczy w inną stronę, i utkwił je w twarzy lekarza, której profil rysował się niewyraźnie tuż za firanką, ukośnym festonem spadającą wzdłuż framugi. Tuż obok, w postawie wyczekującej i z wyrazem twarzy ciężko zasmuconym stał hrabia.
Dwaj ci ludzie zamieniali pomiędzy sobą urywane wyrazy tak cichym szeptem, że o kilka kroków słyszećby ich niepodobna; ale mężczyzna stojący
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/535
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 529 —