Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/536

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   530   —

we framudze przechylił głowę ku fałdom firanki i słyszał wszystko.
— Żadnej więc nie czynisz nadziei, doktorze, — mówił hrabia.
— Najmniejszej powziąć ani udzielić nie mogę, — odpowiedział człowiek nauki; — organizm był silny, ale zużyły go zamknięcie, brak ruchu i powietrza, wreszcie cierpienia wszelkiego rodzaju...
— Kilka dni temu mogłem myśleć jeszcze, iż uratowanym zostanie — szepnął hrabia.
— Byłoto złudzenie, jakiem suchotnicy obdarzają nieraz widzących ostatnie ich chwile. Wzruszenie jakiego doświadczył przy odzyskaniu wolności, wzmogło gorączkę, która przybrała pozór powracającego zdrowia; nastąpiła potem reakcja i przyśpieszyła ostateczną katastrofę...
— Nieuniknioną? — tonem pytania wymówił hrabia.
Lekarz pochylił głowę, i obiema rękami uczynił gest wyrazisty. Sfałdowane czoło hrabiego pochyliło się też nizko, z piersi jego wydarło się westchnienie ciężkie, a zawtórowało mu inne, za draperją firanki wydane, niemniej ciężkie, tylko więcej do stłumionego jęku podobne.
Hrabia patrzył chwilę na Kazimierza przez całą długość obszernego pokoju; potem szybkim, porywczym prawie ruchem zwrócił się znowu do lekarza.