Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   44   —

Oczy Ewy zamigotały przykrem światłem; możnaby rzec iż spotkały się z widokiem, który je raził. Niecierpliwym trochę gestem wskazała na swe warkocze, które Aloiza rozplatała i splatała, i rzekła krótko: — Prędzej!
Służąca pochyliła głowę, i delikatną, zwinną ręką pełniła swą robotę. Ewa oparła twarz na dłoni, i nie spuszczając oczu z odbitego w lustrze obrazu garderobianej, ozwała się po chwili:
— A o przyszłości swej co myślisz?
— Pani wie o tem oddawna — szepnęła dziewczyna nie podnosząc spuszczonych powiek.
— Niewiem już teraz; dawno się nie pytałam o to.
— Zawsze to samo...
— Zawsze myślisz o Ignacym, czy tam Antonim...
— O Ignacym, pani. Tak, zawsze myślę o nim. Od lat pięciu jesteśmy zaręczeni, ale nie możemy się pobrać... on bardzo biedny...
— I dla tego że on biedny, nie chcesz zostać jego żoną? — przerwała Ewa podnosząc zwolna głowę. Na bladą twarz jej wystąpił słaby rumieniec. — Źle robisz — dodała silniejszym jak wprzódy głosem, — źle robisz, źle robisz!...
— O pani! — zawołała służąca, — ja lękam się biedy!