Przejdź do zawartości

Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/456

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   450   —

dynand nawet leżącą swą postawę zmienił na siedzącą, pochylił się naprzód i szerzej nieco roztworzył omglone pijaństwem, bezmyślne swe oczy. Dzieci nie było już w pokoju.
— Przyszedłem was pożegnać — wśród powszechnego milczenia wymówił Suszyc. — Prawdopodobnie ostatni dzień przepędzamy pod jednym dachem; a nie byłoby przecie rzeczą przyzwoitą, aby ojciec i mąż odszedł rodzinę swą nazawsze bez pożegnania.
Przy ostatnich wyrazach, coś z dawnego szyderstwa zabrzmiało w jego głosie, cień dawnego uśmiechu przesunął się po ustach. Byłoto tylko mgnienie oka, które nie wymknęło się jednak uwadze małej kobietki, siedzącej na kanapie z zaciśniętemi ustami i błyskającemi oczami.
— Najdroższy mężu — rzekła, — rodzina twoja nie jest obdarzona taką przenikliwością, aby zrozumieć mogła twe zagadkowe słowa. Miałżebyś opuścić żonę twoją i dzieci wtedy właśnie, gdy własną nieopatrznością twą i niezaradnością wtrąciłeś je w tę obrzydliwą jamę, w której nie wiem doprawdy czy będą miały choćby najskromniejsze wygody?
— Moja matko! — ozwała się Rozumna, podnosząc wysoko głowę, — ojciec nasz ma zamiar może udać się w podróż po nową jaką sukcesję.
— Parole d’honneur! — zawołał Ferdynand, — wyśmienity byłbyto pomysł!