Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/457

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   451   —

Dowcipna milczała. Zwrócona nawpół ku oknu, od czasu do czasu przelotnem lecz przenikliwem wejrzeniem ogarniała twarz ojca.
Suszyc wysłuchał w milczeniu słów żony i dzieci; wzrok jego machinalnie jakby przebiegł wszystkie kąty pokoju, i zatrzymał się przy drzwiach.
— Czy Salomea nie była tu dziś? — zapytał.
Pytanie to przyjętem zostało z powszechnem zdziwieniem.
— Salomea nie była tu oddawna, i spodziewam się że nie będzie nigdy — wyrzekła matka rodziny.
— I owszem — odparł Suszyc, — pisałem do niej aby przyjechała dziś „do mnie“, i mam nietylko nadzieję, lecz pewność że to uczyni.
Mała kobietka wyprostowała na kanapie kibić swą tak sztywnie, jakby była struną mającą wnet pęknąć. Z szarych jej oczek posypał się grad śniegu i szronu.
— Najukochańszy mężu — wymówiła, — spodziewam się że jako matka moich dzieci, mam prawo żądać, aby jedno z nich nie postało nigdy w domu moim.
— Dom twój Honorato — odpowiedział Suszyc, — dotąd jeszcze jest domem moim także! Za kilka godzin, za godzinę, może za chwilę, będę miał dom inny...