Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/403

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   397   —

okryła ją pocałunkami. — O panie! — szepnęła — dobroczyńco mój, nauczycielu... o mój ojcze!
— Tak — zawołał hrabia, — byłem dotąd opiekunem twoim Klaro, ale dziś podwójnie mi stałaś się drogą, boś podwójnie nieszczęśliwa. Odtąd będę ci ojcem!
— A oto — dodał biorąc rękę Krystyny i łącząc ją z ręką Klary — a oto twoja siostra!...
Klara z trudnością powstała z klęczek, i wzrok zaćmiony łzami, pełen palącego niepokoju zwróciła na Krystynę, która w tejże samej chwili objęła ją ramionami, i skłoniła na swą pierś zbolałą jej głowę. Dembieliński patrzył na całą scenę nieruchomy i zamyślony; po wielkiej bladości jego twarzy i kilku głębokich zmarszczkach brużdzących mu czoło, poznać można było, że i on także wraz z otaczającemi go osobami przebył jednę z tych ciężkich chwil życia, których grozy i boleści stłumić nie może najsilniejsza nawet wola, najoporniejszy nawet wszelkim wzruszeniom umysł. Ale w chwili kiedy Krystyna otworzyła ramiona przed zgnębioną cierpieniem i wstydem nieszczęśliwą dziewczyną, i gdy usta jej świeże, niepokalane, cichy lecz gorący pocałunek składały na bladem czole córki zbrodniarza, Dembieliński objął ją wzrokiem tak głębokim, promiennym i gorącym, jakby miłość jego dla tej ślicznej dziewicy teraz dopiero zapłonęła w nim