Przejdź do zawartości

Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/376

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   370   —

Rodryg wstrząsnął się od stóp do głowy, i zaszamotał się na swym fotelu. W tej samej chwili drzwi z zewnątrz zaryglowane zatrzęsły się pod kilku silnemi uderzeniami. Odgłosowi temu odpowiedział cichy, bezdźwięczny wybuch śmiechu Rodryga.
— Rygle, rygle! — wołał zacierając małe, kościste ręce, — rygle, zamki, haki, zasuwy! Łeb sobie pierwej o mur rozbije nim tu wejdzie.
Suszyc zbliżył się do komina i wzruszył ramionami: — Nie radzę ci doprowadzać go do ostateczności; jeżeli ośmielił się w biały dzień przyjść do miasta, snać postanowił ryzykować wszystko. Od kilku tygodni ukrywa się po lasach, cierpi chłód i głód, cień człowieka którego zamordował ściga go od zachodu do wschodu słońca, a od wschodu do zachodu wstrząsa nim trwoga przed ścigajacą go sprawiedliwością. Przy takiem życiu, rozdrażniony jest jak tygrys... Prędzej odda się w ręce pierwszego lepszego policjanta, jak odejdzie ztąd bez wielkich pieniędzy... Rozważ to sobie...
Stukanie w drzwi powtarzało się coraz silniejsze.
— Otwórz mu! — wymówił Suszyc z mocą, — otwórz jeśli dziś jeszcze nie chcesz być uwięzionym...
Żółta mała twarz Rodryga była śmiertelnie bladą. Zęby jego uderzały jedne o drugie od febrycznego drżenia szczęk.