Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   369   —

— Jak chcesz — wymówił zwolna Suszyc po chwili milczenia, — jak chcesz! Nie idź, nie dawaj pieniędzy i czekaj miłego gościa, bo ja ci powiadam, że lada chwilę on tu przyjdzie. Jeśli cię znajdzie samego, to może cię i udusi nawet; kto wie zresztą, czy przezto nie uczyniłby dobrodziejstwa tobie i światu... Co do mnie, już mi to wszystko dojadło... Od tej chwili nie mieszam się do niczego, i niech sobie dzieje się co chce; wolę wszystko, niż dłużej patrzeć na ciebie. Bądź zdrów.
Rzekłszy to zmierzał ku drzwiom. Nagle stanął i wlepił oczy w sztorę przysłaniającą okno, po której przemknął się cień wysokiego, barczystego mężczyzny. Niewysłowiona zgroza odmalowała się na twarzy jego i w oczach, które wnet spuściwszy utkwił w ziemię. I Rodryg idąc za kierunkiem wejrzenia swego ojca, widział także na białej sztorze cień idącego pod ścianą człowieka. Nie wstręt go ogarnął, ale bojaźń. Rzucił się w głąb fotelu, i do połowy prawie ukrył małą swą twarz w aksamitnym kołnierzu szlafroka.
— Coto jest? — wyjąkał trzęsącą się ręką wskazując okno, — coto jest ojcze, kto to?
Suszyc zwrócił ku wylękłemu synowi twarz bardzo bladą, ale spokojną już i poważną.
— Jestto przeszłość nasza, Rodrygu — wymówił zwolna, — jestto kara za winę moją i twoją, jestto Sebastjan Rycz.