Przejdź do zawartości

Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/298

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   292   —

Dembieliński ujął jego rękę i uścisnął ją mocno. Nie, panie hrabio! — odpowiedział — nie uwiozę jej daleko, ale przeciwnie, sam tu pozostanę. Przed kilku dniami poczyniłem pierwsze kroki dla nabycia Demblina, w którym osiąść zamierzam. Za miesiąc najdalej poseł jego królewskiej mości, złoży mandat swój w dostojne ręce, które go nim obdarzyły. Po połowie nic czynić nie mogę. Na drodze którą szedłem dotąd, zaszedłem daleko, ale... zmęczyłem się. Obieram sobie inną....
Twarz hrabiego promieniała radością. — Panie! — zawołał — jesteś jednym z tych ludzi, u których sumienie głośno przemawia.
Dembieliński spuścił nagle głowę, ciężka chmura przeleciała po czole jego rozjaśnionem przed chwilą.
— Tak — odparł głosem cichszym niż wprzódy — przemawia ono teraz głośniej niż kiedy, a nigdy przemawiać nie przestawało. Chcę zniszczyć fałszywe tony jakie zaplątały się do głosu jego, a wlać weń harmonję. Zobaczyłem ziemię moją rodzinną, spojrzałem w oblicze prawdziwej cnoty, doświadczyłem żywego bicia serca na widok czystej i dobrej kobiety, pogrążyłem się w świeżym oddechu natury, i przekonałem się, że wielu rzeczom przeczyłem nadaremnie, i że to czemu przeczyłem, nie przestawało żyć we mnie samym.
Umilkł na chwilę i znowu podniósł głowę.