Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   271   —

ce. W tej chwili było w niej cudowne połączenie przeczystej niewinności i gorącego życia. Niepokalaność i pogoda splatały się na jej twarzy z dojrzałością myśli i energją uczuć. Toteż od twarzy tej nie odrywało się spojrzenie siedzącego obok mężczyzny, lecz przeciwnie, tonęło w niej coraz głębiej, to badawcze i jakby resztą niedowierzania przyćmione, to gorące znowu i oszklone zadumą.
Nagle śród ciszy panującej w pokoju rozległ się ostry chrzęst jedwabiu. Ewa poruszyła się żywo na swem siedzeniu, a fałdy jej sukni zawsze tak miękko falujące w koło niej, złamały się w ostre zgięcia. Z kibicią podaną nieco naprzód i twarzą bladą, wychyloną pod światło ognia, zwróciła się ku siedzącej opodal parze, i przemówiła.
— Panie Dembieliński! jak widzę, zaczynasz pan rozmiłowywać się w sztuce. Rysunek Krystyny pochłonął całą pana uwagę.
W głosie jej mniej było niż zawsze dźwięków rozwiewnych, miękkich, zefirowych; zastąpiły je brzmienia, których ostrość i porywczość w części zaledwie przytłumioną być mogła pozorną swobodą i uprzejmością.
— Pani hrabino — rzekł gość powstając na głos gospodyni domu i zbliżając się do kominka — nie zaprzeczałem nigdy całkowicie urokom sztuki, czego dowodem może być to, żem w podróżach moich zwiedzał zawsze znakomitsze zbiory rzeźb i obrazów,