Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/219

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   213   —

— Tak, — odpowiedział Dembieliński prostując się i wyjaśniejąc czoło, — uczyniłbyś taki wybór, ponieważ jesteś takim jakim jesteś; ale gdybyś był innym, byłaby może chwila w której powiedziałbyś sobie: moje życie, moje szczęście znaczy więcej niż życie i szczęście ludzi innych, miernych, powszednich; moje cele są wyższe od ich celów, moja indywidualność bogatszą, energiczniejszą od ich indywidualności; zatem podnoszę dłoń i obalam, aby po gruzach wspiąć się wysoko....
Sylwester smutnemi oczyma patrzył w ogień.
— Gruzy takie, panie, — rzekł, — palić muszą w stopy.
— Jak smoła piekielna, kochany panie, — zawołał Dembieliński z głośnym śmiechem; — upewniam cię, że są one utworzone z podobnego materjału jak ten, z którego anioł mściciel, na rozkaz karzącego Boga, ułożył parkiety w pałacu Lucypera....
Mówiąc to śmiał się swobodnie, a nawet wesoło; ale czy śmiech ten zgadzał się z wyrazem jego twarzy, tego nie można już było dostrzedz, ponieważ kryła się ona znowu w cieniu padającym od gzemsu komina.
W tej chwili młoda gosposia wróciła do pokoju. Przybliżyła się do kominka, i stanęła obok męża z dłonią opartą na jego ramieniu.
— Dzieci poszły spać, — rzekła, — tak się nabiegają i naswawolą przez dzień cały, że zaledwie zmrok zapadnie, już mrużą do snu oczy....