Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   182   —

drowie, dobroć i wesołość. Policzki młodej kobiety rumiane były i pełne, ciemno szare oczy błyszczały jasno i żywo, pąsowe wargi uśmiechały się. Kibić odpowiadała twarzy; nie była powiewną, eteryczną ani idealną, ale dobrze zbudowaną i rozwiniętą. W całej zresztą postaci tej widniała pełnia zdrowia i siły, w połączeniu z pewnem zahartowaniem, jakie nadać może pracowite tylko i proste życie; a także z ożywieniem i zadowoleniem, mogącem brać źródło w zaspokojonych potrzebach serca i umysłu. W kobiecie tej siedzącej u komina, napróżnoby kto chciał szukać idealnej, w niebo spoglądającej Marji; była to Marta obu stopami mocno opierająca się na ziemi, z niej czerpiąca warunki życia, zabiegła pewno gosposia, ale wyszlachetniona dobrocią malującą się w uśmiechu świeżych ust, i pojętnością strzelającą z wesołych, zadowolonych oczu. Kobieta nie była samą; bo na kolanach jej podskakiwało i śmiało się rozgłośnie kilkunastomiesięczne dziecię, nie mające na sobie nic prócz białej koszulki odkrywającej okrągłe ramiona i pulchne nóżki. Objęte w pasie obu dłoniami matki, stało na jej kolanach, i to podskakiwało w górę z głośnemi okrzykami, to nachylało się, aby ze śmiechem radości pochwycić w drobne rączki jeden z ciemnych kędziorów, które gęstym lasem okrywały główkę większej nieco, bo trzyletniej prawie dziewczynki, siedzącej na nizkim stołeczku u ko-