Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   181   —

bnych sztychów wyobrażających sceny sielskie lub historyczne; w rogu pokoju znajdował się komin bez marmurowych ani żelaznych ozdób, ale duży, wygodnie urządzony, i nawpół osłoniony ekranem, na którym wielki paw wyszyty włóczkami rozpościerał szeroko swój tęczowy ogon. Nad kominkiem zamiast zwierciadła lub porcelanowych wazonów, stało parę prostych glinianych doniczek z bluszczem, który w liczne uploty obejmował białą ścianę; przy oknach zieleniły się mirty i pelargonje, a na stole przed kanapką leżało kilka książek.
Skromne to lecz dowodzące smaku otoczenie, wybornie zgadzało się z powierzchownością młodej kobiety, która przy zapadającym zmroku siedziała naprzeciw komina buchającego wesołym, obfitym ogniem. Wyglądała ona na lat dwadzieścia kilka; miała na sobie perkalowy szlafroczek jasnego koloru, bardzo czysty, starannie przewiązany w pasie, z białym, płóciennym kołnierzem u szyi. Światłe jej włosy splecione z tyłu głowy w liczne grube warkocze, a nad czołem w tył odrzucone, nawpół ukrywały się pod okrągłym muślinowym czepeczkiem, którego białe zawiązki niby puszystemi ramami obejmowały twarz drobną, krągłą, pulchną, z czołem gładkiem, nosem małym, figlarnie trochę zadartym, ustami pąsowemi jak malina, podbródkiem kształtnym i dość wydatnym. Nie byłyto rysy doskonale prawidłowe ani piękne, ale malowały się w nich