Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 2.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   117   —

dzianie związał się danem przyrzeczeniem? — czy wsłuchiwał się w tę ciszę, która otoczyła go tak znagła, i śród której głośniej może przemawiały jakieś myśli i uczucia, zagłuszone i uśpione wrzawą świata i namiętnem ku upatrzonym celom dążeniem?
Około północy Ewa weszła do różowego saloniku swego, i milczącem skinieniem ręki odprawiła oczekującą na nią przy gotowalni Aloizę. W dniu tym zużyła ona więcej siły moralnej niż kiedykolwiek w swem życiu; ta słaba istota przebyła wszystkie liczne odcienia duchowego procesu: piorunującej burzy wspomnień, krwawej obrazy, i powstałej z letargu dawnej, jedynej życia miłości. W tej chwili jednak uczucia jej nie miały w sobie nic gwałtownego, i rzecz dziwna, nic nawet boleśnego.
Siły fizyczne tylko, rozpieszczone miękkością i próżniactwem, opuściły ją gdy znalazła się samą. Osunęła się, raczej upadła na najbliższą sofę; głowa jej nieruchoma legła na poduszkach śród złotej fali rozplecionych włosów, i ręce zwisły ku ziemi. A jednak, pomimo tej bezwładnej postawy, pomimo nawet łez, które powolnym lecz obfitym strumieniem płynęły z pod przymkniętych powiek, na twarzy jej nie było wyrazu cierpienia. Podobną była w tej chwili do dziecka, które uśmiecha się płacząc przez sen. Cała moralna istota jej uśpiona tak długo w okowach duchowego lenistwa i pognębiającej apatji, budziła się do życia. Wracające to ku niej