Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/504

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czasu do czasu poglądał na swoją panię siedzącą na progu śród krzyżujących się świateł, z oczami jakby zwilżonemi rosą i roziskrzonemi promieniem poranku.
— Czy wiesz Kazimierzu — ozwała się Monilka, — że dziedzińczyk ten zawsze tak ponury i brzydki, w tej chwili przypomina mi pałac kryształowy o którym marzy biedny mój ojciec. Nawet te stajnie i drwalnie poprzemieniały się w piękne obrazy, a ta biaława mgła wisząca w górze, czyż niepodobna do wielkiego alabastrowego łoża, na którem kołyszą się zwolna boginie w różowych szatach...
Kazimierz z miłością i zachwyceniem patrzył na narzeczoną.
— Tak, droga moja — rzekł, — świat nasz jest wielkim i bardzo pięknym pałacem, zbudowanym przez dobrego Boga dla wszystkich bez różnicy. Trzeba mieć tylko oczy i serca, dla spostrzegania i uczuwania cudownych jego przystrojów.
— Nigdy nie spodziewałam się doprawdy, aby ten ciasny i ciemny zakątek mógł być w pewnych porach tak pięknym. Patrz, kamienie te nawet iskrzą się jak djamenty, i szuba ojczulka, ta stara szuba, którą pamiętam odkąd żyję, wygląda jak płaszcz królewski utkany ze złota.
W ten sposób rozmawiali chwil kilka, aż posłyszeli za sobą głos pana Walerego, przypominający