Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/410

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— I na moje — odpowiedział Suszyc.
— Przyznaj, że dopóki nie odjadę, nie będziesz spał spokojnie...
— To prawda.
Rycz zaśmiał się zjadliwie. — Czy masz mię za denuncjanta?
— Nie; ale znam burzliwy twój temperament. Za lada co, możesz ściągnąć na siebie kłopoty, a wtedy po nitce do kłębka...
— Po jakiej tam nitce!...
— At! radziłbym ci przedewszystkiem zwinąć twój zakład w pustej kamienicy...
— A któżby teraz chciał go prowadzić! Wierz mi, to nędzny zakład, który nic prawie prócz jakiej takiej przyjemności nie przynosi w zysku...
— Bardzo się cieszę kochany Ryczu, widząc w tobie tak chwalebne intencje i zamiary. Mam tedy nadzieję a raczej pewność, że za parę miesięcy ulice miasta N. nie ujrzą więcej twej fizjonomji. Tymczasem bądź łaskaw odejdź od mego okna, bo pora nie jest tak spóźnioną aby ktokolwiek nadejść nie mógł...
Taką była rozmowa, jaką dwaj ludzie stojący z obu stron otwartego okna, prowadzili ze sobą mocno przyciszonemi głosami. Najlżejsze jej echo nie dochodziło do wązkiego długiego pokoju, w kątku którego na drewnianym stołku przy bladem świetle małej lampki, siedziała Piękna. Twarz jej