Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/411

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wzburzona przed parą godzinami, łzami i szkarłatem oblana, uśmiechniętą była teraz i łagodnie zamyśloną. Szuflada niewielkiego stoliczka wysuniętą była w całej długości, a młoda dziewczyna czerpała z niej garściami mniejsze i większe ćwiartki papieru, rozkładając je przed sobą. Szpargaliki te różnokolorowe, zielone, różowe, liljowe, nosiły na sobie ślady i zagięcia różnych, wielce sztucznych, misternych składań, a zapełnione były... czem? oto wierszami, wierszami różnych krajowych poetów, począwszy od pierwszego z nich aż do najskromniejszego i najmniej znanego. Wszystkie te poezje, ody, sonety, urywki z dramatów i większych poematów, kreślone były bujnem męzkiem pismem. Niebyło tam ani trzech wyrazów prozy, a tylko u spodu każdej ćwiartki, bardzo drobniutkiemi literami znajdowały się nakreślone słowa: „Pannie Salomei na pamiątkę, Sylwester.” Piękna przeglądała ćwiartki tę jednę po drugiej, odczytywała wiersze, zamyślała się i uśmiechała z kolei. Nie widząc przedmiotów leżących przed nią, a patrząc tylko na twarz jej mieniącą się uśmiechem i zadumą, możnaby sądzić, że przebierała w perłach i drogich kamieniach. A przecież byłyto tylko drobne szpargałki zakreślone wierszami bez związku i ładu; ale składały snać one całą skarbnicę młodych rojeń, uciech i nadziei tej młodej dziewczyny. Było coś