Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/400

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na ustach; — czyliż nie ty główną rolę odegrałeś w tej sprawie? czyliż nie twoja ręka...
Suszyc podniósł nagle głowę, oczy jego szerzej niż zwykle roztwarte w tej chwili, ciskały błyskawice na zimną i szyderską twarz syna.
— Milcz! — zawołał przytłumionym głuchym głosem — idź ztąd... idź...
Przysłonił dłonią oczy, jakby je raził widok syna. Ale Rodryg pozostał nieruchomy i niezmieszany.
— Nie rozumiem cię ojcze — rzekł — wcale a wcale nierozumiem, dla czego rzucasz się gniewnie, i zasłaniasz sobie oczy. Wszak to nic innego, jak tylko udanie; a pocóż masz udawać przedemną? czyż nie jestem synem twoim i zarazem wspólnikiem?
Na twarz Suszyca wybiły dwie gorące czerwone plamy; czoło jego pokryte w tej chwili mnóstwem zmarszczek, wyrażało nieopisaną męczarnię ducha.
— Jesteś moim synem — powtórzył tym samym co wprzódy głosem — tak, jesteś moim synem a zarazem największą moją zbrodnią... większą, cięższą jeszcze niż tamta... Kto ci rozkazywał mieszać się do tej sprawy? czym ja ci choć jedno słowo powiedział kiedy o niej? jam chciał sam wszystko urządzić... potrafiłbym...
— I zagarnąć dla siebie wszystkie pożytki — z przykrym uśmiechem zawołał Rodryg, — o ojcze! to egoizm! jeżeli tobie przyda się złoto, to i mnie także...