Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/375

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pójdziemy razem — odparł Kazimierz zamykając wielką księgę, w której kreślił długie szeregi cyfr, przy każdej umieszczając kilka wyrazów objaśniających ich znaczenie.
Pan Walery przecząco wstrząsnął głową. — Nie, rzekł, — idź sam Kaziu! ja nie mogę jeszcze ztąd oddalić się; nie, nie mogę!
Mówiąc to patrzył na zegar. Byłto także jeden ze starych jego towarzyszy, a pan Walery nie mógł ze spokojnem sumieniem opuścić biura póty, póki czarny, cienki palec zegaru zwolna sunący po białym cyferblacie, nie wstąpił pomiędzy laskę i trójkąt, oznaczające rzymską cyfrą IV, godzinę czwartą.
— Idź sam naczelniku — powtórzył pan Walery, i uwiadom Monilkę o zaszczycie jaki nas dziś... zaszczyci. Niech mi tam dziewczyna przygotuje wszystko jak należy dla przyjęcia gości.
Kazimierz powstał i wziął czapkę. — Po prawdzie, niemam już tu nic do roboty. A wiec pójdę.
Uścisnął rękę przyszłego teścia, i połączył się na wschodach z odchodzącymi kolegami. Pan Walery pozostał w sali sam jeden, bo nawet młodziutki kancelista, ów bezwąsy Benjamin biura, pocichutku uporządkowawszy swoje papiery, oddalił się na palcach, jakby obawiał się krokami swemi budzić w tym groźnym dlań jeszcze przybytku, nieznane sobie echa. Obszerne biuro stało się podobne do posępnego i milczącego jak grób klaszto-