Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/376

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ru. Wysokie żółte ściany wielkich sal, zdawały się nurzać w melancholijnej zadumie, śród niepewnych pół świateł i pół cieni, jakiemi darzyły je wązkie, w głębokich framugach zagłębione okna, z szybami wyglądającemi jak smutne oczy powleczone kataraktą i zroszone mętnemi łzami. W górze wisiały sufity podobne do mocno zachmurzonego nieba, a wymalowane na nich rozety lub arabeski, za wpływem czasu i pyłu szczerniałe i poszczerbione, wyglądały z daleka jak olbrzymie pająki o wypukłych tułowiach i długich krętych nogach. W niektórych salach, pomiędzy opuszczonemi stołami i w nieładzie stojącemi krzesłami, siedział tu i owdzie młody jaki kancelista, i spiesznie wykończał dzienne zadanie. Każdy z tych, rzadko śród obszernej przestrzeni rozsianych ludzi, pochylał się nizko nad stołem, cichym szeptem sylabizował wyrazy, których przepisywaniem był zajęty, i co chwila spoglądał na ostatnią stronnicę leżącego przed nim arkusza, mierząc wzrokiem przestrzeń rozdzielającą go od kresu roboty.
Co się tyczy pana Walerego, ten nie miał żadnej czynności do spełnienia. Wziął tedy nieodstępną swą tekę, i począł wyjmować z niej rozmaitego kształtu arkusze. Były to owe fantazyjne prośby i listy mające na celu wielką sprawę familji Rorenstaubów. Rozłożył je przed sobą, i zamierzając jak się zdawało zrobić przy jednej z nich ważny