— No, to widzisz panie Leonie — zadecydował p. naczelnik, panna Monika musi być stateczniejszą od twoich córek, bom pana Walerego nigdy nie widział z fluksją!
— Ba — rzekł zcicha zagadnięty — tam jedna a u mnie cztery. Żeby kto był łaskaw wziął sobie trzy, a mnie jedną zostawił.
— Tobyś przestał cierpieć na fluksją! — ze śmiechem wybuchnęli koledzy.
— Fluksja jak fluksja, — zawołał któś z boku, — ale co kieszeń jego to pewno wyleczyłaby się z suchot.
Kiedy tak żartowano, pan Walery stał za swoim stołem wyprostowany i nieruchomy, z głową sztywnie osadzoną w wysokim kołnierzyku, z twarzą nadzwyczajnie uradowaną, ale zarazem i bardzo uroczystą. Nagle chrząknął, powiódł do koła oczami, i korzystając z chwili powszechnego milczenia rzekł:
— Mam honor prosić szanownych kolegów, aby raczyli być u mnie dziś wieczorem. Bardzo mi będzie miło mieć tę... przyjemność. Chrząknął raz jeszcze i opadł na krzesło. — Przyjdziemy! przyjdziemy! wołano ze wszech stron. Powinszujemy ślicznej narzeczonej! złożymy nasze życzenia! pogawędzim! zabawim się!
— Może i na partyjkę preferansika — zauważał pan naczelnik.
Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/372
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.