Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/371

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dnosząc z nad stołu i papierów twarz na której nie postały jeszcze wąsy, nieśmiałe spojrzenia rzucał dokoła; najmłodsze to dziecię biura nie śmiało głosu swego, mocno zakrawającego na dziecinny, zmieszać z poważnemi głosami starszych swych braci.
— Ot, co tu długo mówić — zdecydował pan naczelnik, — zapraszamy się do ciebie panie Walery wszyscy, i kwita! Chcesz czy nie chcesz, dziś wieczorem będziesz miał pełen dom kolegów. Panna Monika za powinszowania jakie jej złożymy, da nam po szklaneczce herbaty...
— Dalibóg! smaczna będzie z takich ładnych rączek — przerwał trapiony fluksją.
— Że ładne to ładne — zawołał któś inny; Kazimierz chwat! schwycił sobie najładniejszą córkę...
— Ze wszystkich córek Ewy — dokończył pan Józef.
— Nie — zaprzeczył pierwszy — ze wszystkich córek naszych kolegów.
— Nie wiele ich jest! Pan naczelnik ma tylko jedną, a i ta jeszcze mała!
— Ja mam ich cztery — żałośnym dyszkantem zawołał urzędnik z fluksją. Dziewczęta po całych dniach chodzą z kąta w kąt, otwierają wszystkie drzwi w domu, i robią najokropniejsze cugi! ciągle mam od nich fluksje!
Ogólny śmiech powstał.