Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jednak, twarz ta wyrazista i ruchoma wtedy tylko gdy nikt na nią nie patrzył, zadrżała niepokojem i stłumionym jakby bolem. Było tak może właśnie dla tego, że nikt dotąd twarzy tej nie spotkał słodkiem powitalnem wejrzeniem; że nie było tam nikogo, na kimby spocząć mogły czarne oczy młodego człowieka, płonące w tej chwili niecierpliwością i oszklone mgłą rozrzewnienia. Anatol przebył już salę jadalną i dwa bawialne salony, zatrzymał się w progu rozkosznie urządzonego gabinetu, i stał tam parę minut nieruchomy, wyczekujący — a nikt jeszcze nie wyszedł na jego spotkanie. Służący, którego znalazł w przedpokoju, znikł był na chwilę w oddalonej głębi mieszkania, kędy zapewne oznajmiał swej pani przybycie gościa; potem ukazał się znowu, cichym krokiem przeszedł długi rząd komnat, a nikt nie ukazywał się jeszcze z za tej portjery podniesionej ręką sługi i zapadłej znowu, a za którą kryły się niedostępne obcym oczom i krokom, komnaty.
Anatol stał w progu buduaru, i ciężkie snać jakieś uczucie przykuło go do miejsca, bo stał nieruchomy, i można było rzec, że wsłuchiwał się w tę głęboką ciszę jaka go otaczała, przerywana tylko jednostajnym odgłosem zegara, rozświetlona łagodnemi blaskami białych i bladobłękitnych lamp płonących w etruskich wazach pod ażurowemi przysłonami, lub pomiędzy