Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tywały lekkie, zcicha szumiące wietrzyki; gwiazdy świeciły śmielej, i złota półobręcz księżyca gorętszym paliła się blaskiem. Wtedy także szeroki napowietrzny zdrój ciepła przepływał przestrzeń, śniegi pokrywające ziemię tajały zwolna, czuć było spokojny oddech czekającej w oddali na kolej swą wiosny.
Widok nocy tej dziwne musiał obudzać myśli w głowie Suszyca. Podmuchy i poświsty wichrów harmonizowały może z wewnętrznemi jego głosami; ponure światło księżyca wydawało się mu pożarem, w którym zwolna gorzała ziemia. Chaos i zmienność panujące pod niebem, przypominały chaotyczną i zmienną panoramę życia. Siedział nieruchomy i patrzył, parę westchnień wstrząsnęło jego piersią. Wyciągnął prawą rękę i ujął nią flet leżący w pobliżu, przytknął go do ust, i kilka przeciągłych, jękliwych tonów wydobył z instrumentu. Wyprostował się, blade rumieńce wstąpiły mu na policzki. Podniósł w górę oczy, w których paliło się teraz migotliwe srebrne światło, i zdawał się wsłuchiwać w przestrzeń, jakby oczekiwał z tamtąd echa lub odpowiedzi.
Ale cisza głęboka panowała dokoła, a przerywał ją tylko szum wzmagającego się od czasu do czasu wiatru albo powolny i rytmiczny plusk wody, kroplami spadającej z dachu na bruk dziedzińca.