Strona:Eliza Orzeszkowa - Na dnie sumienia T. 1.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Kobieto! puchu marny! — zawołał, i z przykrym jakimś przeszywającym śmiechem dodał: Poeto! tyś był w prawdzie z piersi twej wyrzucając te wyrazy! Ale jam nie poeta! pocóżem wierzył, pocóżem ufał, pocóżem kochał? O, jakżem był jeszcze niedoświadczony! Ewo, tyś mi dziś dała wielką lekcję życia, tyś utwierdziła dziś we mnie te wszystkie nauki, któremi poili mię świat i ludzie, przeciwko którym buntowałem się dotąd, a którym teraz pokorne poddaję czoło! Ewo! Ewo! ty będziesz bogatą panią, ty będziesz hrabiną! — a ja czemże będę?
Pochylił w tył głowę ciężącą mu jak ołów, obiema rękami ścisnął pałające skronie, i tak stał chwilę nieruchomy, jak posąg wyobrażający rozpacz, ze szklistem okiem wpatrzonem w przestrzeń, z ustami które pobladłe i spalone gorączką, drżały jakimś posępnym szeptem szyderstwa czy złorzeczenia.
— Nie wierzyć w nic! nie kochać nikogo! — wymówił głośniej nieco, — straszno! zimno! pusto! świat — step rozłożysty z tysiącem kamienistych ścieżek; ludzie — tłum fałszerzy uśmiechających się obłudnie, lub płaczących krokodylemi łzami! I ona uśmiechała się do mnie kiedyś; i ona płakała dzisiaj! O uśmiechy i łzy kobiece! bądźcie przeklęte! Biada temu kto w nie uwierzy, kto do wątłej nici waszej uczepi wielką nadzieję swego życia! Na-